
Bywają naprawdę takie chwile, że opisać je może jedynie dobrze wypłakana łza. Taka “wypielęgnowana” , wymuskana i przez to stabilna. Co ja mówię? Bardzo łaskawa.
Ale jest też, która chwycić może za serce, łza goryczy, rozedrgana, pachnąca, drżąca.
Ale po co opis łez?
Kiedy stoję na linii demarkacyjnej, między ponownym przyjściem a przeszłym, ciemnym , trochę odstraszającym ja, pełnym pająków i przycisków prowadzących donikąd. Otwieranie drzwi, za którymi widzę i znam tylko czas i przeestrzeń.
Inwalidztwo polega na tym, że ta droga jest kwestią, która mnie do tych drzwi ostatecznie doprowadziła, a przypominało to wędrówkę przez krzaki jeżyn. Zbierałam jeżyny i płąkałam, kiedy szłam zaczepiana przez pędy i kłącza tych krzaków. Po jednej, po jednej jeżynie w garnuszek – oh! jakie są to słodkie owoce. Na pamięci osiadają te mikroranki, podeszłę krwią i szczypiące na przemian podrapane ciało, razem walcząc o pierwszeństwo z mikrorankami na duszy. Ale po co o tym mówić? Nie potrzeba o tym mówić. Nie potrzeba o tym mówić. Wystarczy tylko wymówić algorytm, wyjmując go ze skarbca złotych sentencji i zamaskować się w zamarkach niepokój. Przypudrować trochę lęki, aby ich broń Boże nie obnażyć i ratować spokój. Ale one tam są. Są i trochę brużdżą. Są i zachowują się w organizmie duszy trochę jak brzydkie uchyłki. Zagnieżdżają się w miejscu, gdzie trudno je oderwwać od żywej tkanki mięśniowej zdrowego organizmu ciała i duszy. Jedność.
Jeden jedyny sens zrywa ciało chłopca, aby zaczął latać jak mężczyzna. Jedność zakrywa pobożność kobiety i pokazuje jej nowe źródła.
Nawrócenie.
Jeszcze raz i jeszcze raz. Taka jest ta rola. Na niej nic nie ulega przedawnieniu i oczyszczając się z tego, co nie było – ciągle przewija się przed moimi oczami barwny film moich przewin – znowu i znowu. Myślę, że na tym polega czyściec – na takiej właśnie przemianie.
“Dziś będziesz ze Mną w raju” – cokolwiek by to nie było odwracam się w stronę tego czasu i tej, zastanej przestrzeni, bo takie otworzono drzwi. Do takiego tanga mnie zaproszono. Odwracam się do moich myśli – i jest tam zapach eukaliptusa. Jest chęć, podobna do misia koali. Jest wreszcie życie, wobec którego każda łza jest bezbronna.
Wreszcie?
Teraz?
Czemu nie?
czemu nie.
Jeden, jedyny sens, w jedność idący, kiedy wyciągam ręce, w tę mgłę, w której nic nie widzę jeszcze, wyróżnia moje serce naprzeciw i zakłąda, że nic się nie stanie takiego, co serce każe stratować i zdeptać. O Boże, nie! Nie tak się stanie; pracować i nie…… szczędzić…. Nie szczędzić…. Nie szczędzić… Nie szczędzić…….
**************************************************************8
Wiersz duszy absolutny
Przemiły wieczór otula skronie
Dawno przebrzmiały dnia drżenia
Cisza ulicy przedostaje się w dłonie
Które splatają się w westchnienia.
Jeszcze daleko do dżdżu jesieni
Jeszcze daleko jest droga poznania
Ciągle w to wierzę, że jutro odmieni,Horyzont
spojrzenia, przyspieszy
Czekania – na lot śnieżnobiały
Na zieleń uczniowską, na kac
Oniemiały, co ręką sędziowską
Grad zdarzeń dowiedzie raz
To ostateczny, że sprawiedliwość
tak wyznaje, że Ona, że Jemu
że On Ją wysłucha, że Ona
na pewno, że On Ją obroni
To pierwsza wieczoru więź się serca
wyłania – Ja Ciebie Obronię
to sensu duszy oczekiwania
Takie to słowa są dla duszy
Śpiewne- są one na wylot,Na
przestrzał potrzebne. Bo wszystko
Istnieje. I wszystko też działa.
Lecz słowo- obronię – mą wdzięczność
wyzwala. Ja nie wiem co będzie
Co dzień jest dzień nowy , kiedy
oko wątku otwieram, od Ciebie
osnowy, – wyglądam tak czule,
Mam taką nadzieję , ze zamiast
Słów wielu , co Cię nimi opisuję
I słów dziękuję wypowiadanych
Często- przytulę się do Ciebie
a Słowa na ustach zatęsknią
za ciszą – co w ramionach Twych
się zamkną. Uciszą się. Rozweselą.
Zapłoną. Gestem. Ja…
…….zmęczone ustaną…..
……..Zmęczone ustaną……..